Chcesz przeżyć w życiu coś niesamowitego? Zostań fotografem ślubnym! Ten dzień zaczął się zupełnie normalnie, aż do telefonu od Oli i Rafała. Rozmowa przebiegała mniej więcej w ten sposób:

O i R. – Kamil jak stoisz z czasem w kwietniu?

Ja- raczej luźno a co?

O i R. – To dobrze bo zabieramy Cię Islandię.

Zgodnie z planem w kwietniu wylądowałem na lotnisku w Keflawiku. Czekały nas dwa dni w trasie i mnóstwo miejsc do odwiedzenia. Pogoda była iście islandzka… Od samego początku bardzo wiało i padało. Byliśmy jednak na to przygotowani i od razu zabraliśmy się do pracy.

Naszym pierwszym przystankiem był ogromny wodospad położony w południowej Islandii. Seljalandsfoss ma aż 60 metrów wysokości. Woda wylewa się z wysokiego klifu, który niegdyś należał do tamtejszej linii brzegowej. Dzięki specjalnej ścieżce turyści mogą oglądać ten cud natury zza ściany wody. Jeśli kiedyś będziecie na Islandii koniecznie musicie to zobaczyć! My wykorzystaliśmy to miejsce na maksa.

Później przejechaliśmy aż pod wrak samolotu Dakota alias DC – 3 alias C-117 zwany też Douglas R4D-8, rozbitego na czarnej pustyni Sólheimasandur. Przyznaję, że dotarcie do niego nie było proste. Droga od samochodu do celu zajęła nam aż 4 godziny. Sprawy wcale nie ułatwiał deszcz. Zanim stanęliśmy przed wrakiem, byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Sami jednak zobaczcie, że było warto.

Tu muszę się przyznać, że deszcz w końcu nas pokonał. Gdy przybyliśmy na czarną plażę  Reynisfjara Black Sand Beach. Czekaliśmy ponad dwie godziny w samochodzie, a kiedy ulewa w końcu przeszła zabraliśmy się do pracy. Przed nami ukazał się obraz rodem z Władcy Pierścieni – wielkie spiczaste skały wychodzące z oceanu.

Czwartym przystankiem była Diamond Beach, Glacier lagoon Jokursalon. Piękne miejsce, z ogromnymi bryłami lodu i wszechobecnym czarnym piaskiem.

Na zdjęciach możecie zobaczyć też kilka ujęć z Ring Road, czyli drogi prowadzącej dookoła wyspy. Na próżno szukać wzdłuż niej jakichkolwiek domów. Podczas całej trasy zdarzały się momenty, gdy przez dwie godziny nie widzieliśmy nawet żadnego auta!

Co przywiozłem z tej podróży? Kolejne doświadczenia, mnóstwo pięknych ujęć i… najdroższy rachunek za kawę jaki w życiu zapłaciłem. Ceny na Islandii są kosmiczne! Bez wątpienia jednak była to jedna najlepszych przygód z aparatem w moim życiu.